Niechaj świt wzejdzie szkarłatny, skłoni się zwierzyna,
Jej Wysokość przez moralną kroczy mogiłę.
Za swym małżonkiem usytuowana, lecz praw krwi błękitnej się nie wyrzeknie. W ich hegemonii łzy gehenny ocierają. Przecież nowego monarchę posiadają, niechże się radują. Skaza pożądany porządek zaprowadzi, nie potrzeba trwogi. Nieważna brata marność, on Wami należycie się zaopiekuje, zapewniała. Z pyska jaszczurzy odór wydobyty wczas Sarabi wyczuła i do nich się udała. Jakże przeszywające spojrzenia zastała, gdy po własnym azylu bez aprobaty się poruszała... Cóż, nie jej już azyl. Lwia Skała jedynie do pary królewskiej należała.
- Cóż Cię sprowadza? - warknęła, ciało w jej kierunku wysuwając.
- Nie hańba Wam z tragedii okazję czynić? Skaza, brat Twój w grobie się przewraca, jego ród plugawisz - wyminęła lwicę, z dawien dawna przyjaciela obarczając.
Królowa nie tolerowała umniejszania swej osoby. Nie sposób było poskromić jej gniew. Zamachnęła się, pazurami oznaczając nieskalane lico ofiary.
- Poruta Tobie, sieroto uniżona.
Ten rad, wszak jego luba nie potrzebowała rycerza. Nie dany jednak spokój, gdyż zajście jedna z nich dostrzegła. Wtem stado całe się zbiegło, by biedaczce ulżyć. W odpowiedzi psy na nie seraficki król napuścił. Karmazynowe tęczówki Ziry posoka cieszyła. W niego wtulona rzezi się przyglądała. Niechże znają swoje miejsce. Upragniona władza tyle dróg otwiera...
Lecz ku zenitowi słońce się skłoniło,
Jej Wysokość w ciemności pogrążona.
Znów sama, rzewliwym krokiem przez wiatr niesiona. Choć przynależność do Skazy dziś umocniła, nie w głowie jej rezygnować z kochanka. Niegodny on, ale jaki wspaniały. Gdyby tylko Skaza tą czerwienią ją obszywał... Ależ Skaza jest idealny, jemu żaden nie dorówna.
Usadowiła się przy krystalicznym jeziorze, w odbicie spoglądając. To ona... Jakby małżonka cień. W oku pojedyncza zagościła łezka, nie na długo. Melancholijny głos usłyszała, natychmiast głowę uniosła. Pierwszą, jasnącą gwiazdę na nieba szafirze ujrzała, a pod nią jej gwiazda - Tojo. W miłym pyszczku tuzin róż dzierżawił, każda innej barwy. Przy łapie jej ułożył, przy tym królowej nisko się kłaniając. Niezliczoną ilość znajdzie, aby tylko go umiłowała... Lecz Skaza pierwsze w jej sercu miejsce stanowił. Choćby litanie, modły wznosił, choćby monarchę życia pozbawił, nie umiłuje. Anemiczny uśmiech na licu, słów nie potrzebowała. W ramiona lwa padła, rzewnymi łzami zalana. Ten do piersi ją przycisnął, sam ledwie się powstrzymując. Lecz nie mógł. Nie mógł zawieść damy...
Wśród kwiecia, nieba, ziemi, raju i kalwarii, nie władza różą w ciernie owita. Alabastrowa gołębica na szafirze nieba szybuje, jedynie na niego czekając. Aby w jedno się złączyć. Złączyć i odejść, gdzie ich niebo nie zazna zenitu.
-----------------------------------------
Cześć~
Dla wszystkich uradowanych, nieuradowanych, NIE wracam. Napisałam to pod wpływem nagłej weny i pomyślałam, że byłoby miło, gdybyście również mogli dostrzec progres tych lat, a z tego co widzę, zagląda tu sporo osób, za co bardzo dziękuję. Dziękuję również za przychylne, jak i nieprzychylne komentarze, oba dały mi do myślenia. Nie uaktywniam bloga, jednak nie zarzekam się, że już nigdy nic się tu nie pojawi. Także do następnego~